niedziela, 24 grudnia 2017

Bóg się rodzi!


W tym roku dekoracyjnie znowu poszliśmy w minimalizm.
Nawet nie ma na naszej ścianie choinki 2D, o pełnowymiarowej nie wspominając!
Cieszymy się świerczkami i jałowcami zewnętrznymi i to nam w zupełności wystarcza.


Kolędy rozbrzmiewają, Bóg się rodzi - oczywiście w asyście kota.
No bo niech mi kto powie, że w stajence nie było kota!
Oczywiście, że był!

wtorek, 12 grudnia 2017

Fidel suka

Nie, wyjątkowo nie chodzi o samicę psa o imieniu na cześć kubańskiego dyktatora, ale o dwa niezwykłe instrumenty muzyczne:
sukę biłgorajską i fidel płocką.

Usłyszałam w radio, zakochałam się i Mikołaj okazał się domyślny :)


Instrumenty zostały zrekonstruowane dzięki prof. Marii Pomianowskiej i jej przyjaciołom i współpracownikom.
Nie będę się o tym rozpisywać, bo zrobili to lepsi ode mnie, a jeśli ktoś coś ładnie i składnie pisze, to ja nie będę odwalać benedyktyńskiej roboty z przepisywaniem, wolę odesłać PT Blogoczytaczy do źródła i mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe.
O instrumentach można poczytać tu:
Laboratorium muzycznych fuzji (tu można również posłuchać utworów z płyty)
i tu:
www.pomianowska.art.pl (trzeba zjechać na dół strony i warto pobuszować w innych zakładkach)

A teraz dla zachęty:




Ci wszyscy, którzy chwycą bakcyla suki sami znajdą sobie inne utwory i wsiąkną, jak i ja wsiąkłam :)

niedziela, 12 listopada 2017

Źwierzontka na nowych włościach - koty. Ciąg dalszy.

Ano tak.
W kocim temacie ostatnie słowo nie zostało powiedziane.
Sądzę, że nawet nie przedostatnie.
Akcja się rozwija i nabiera rumieńców.
A było tak:

Poprzedni właściciel posiadał kilkunastoletnią czarną kotkę o imieniu Tosia, którą rzecz jasna zabrał ze sobą. Pytałam się, czy tu przychodzą inne koty, ale nie otrzymałam jakiejś wyczerpującej odpowiedzi. Ot czarno-biały kot sąsiadów (Jest takowy - trzyma sztamę ze swoimi: bokserem i wilczurem).
Dla Tośki była klapka na czip i właściciel innymi kotami ani się nie interesował, ani sobie nie życzył z nimi bliższych kontaktów.

Kilka dni po przeprowadzce, kiedy jeszcze moje zwierza siedziały w kocim pokoju, zobaczyłam Groszkę przemykającą przez podwórko i znikającą za garażem.
Oczywiście puściłam się pędem, żeby złapać uciekiniera! Wołam, wabię, a kot popatrzył się na mnie i czmychnął przez szparę w płocie. Z obłędem w oczach sadziłam po trzy stopnie na piętro, żeby się dowiedzieć JAK i KTÓRĘDY udało się tej małpie zwiać?!
A małpa siedziała spokojnie na krokwi i robiła za sowę :)

Tak poznałam Łazankę.

Widywaliśmy też -ale z daleka, najczęściej z okna - czarno-białego kota na naszym pomoście i w krzakach przy oczku wodnym. Czasami myliłam go z Jupą lub Jojką, bo z daleka maską na pysiu przypominał tę pierwszą, a ciemnym grzbietem tę drugą.

I tak poznałam Białego.

Miałam też podejrzenia, że tych burych pręgusków jest więcej. Ale ten drugi jest płochy i raz widziałam ogon, czasem kawałek ucha, albo mignęła mi gdzieś na deskach czarna pięta.

I tak poznałam... a zresztą, potem się dowiecie, kogo poznałam :D

czwartek, 2 listopada 2017

Umrzeć - tego nie robi się czytelnikowi

Dzisiaj Zaduszki. Zebrało mi się na przemyślenia.
I chociaż post pewnie zostanie opublikowany i przeczytany już po, to nastrój zaduszkowy jeszcze w nas będzie.
Taki czas.

Dzisiaj będzie o książkach, bo dawno nie było.
Może dlatego, że czytam dużo i nim się pozbieram do napisania czegoś, już jestem kilka książek dalej.
A koty się dzieją wciąż i może dlatego częściej jest o kotach...?

Znacie to uczucie, gdy przeczytacie dobrą książkę. Taką baaaaaardzo dobrą książkę. Nawet nie przeczytacie, lecz pochłoniecie!
Czasem zarywając noc wbrew rozsądkowi, bo rano trzeba jednak się zwlec i być z życiem on line.
No to jak? Wiecie o czym piszę?
Że książka skończyła się za szybko, że chce się więcej i to teraz już, natychmiast!
A jednocześnie ten lęk przed sięgnięciem po następny tytuł.
Żeby się nie rozczarować, bo może okazać się niewystarczająco dobry.
Żeby jeszcze rozkoszować się świeżo przeżytymi emocjami.
Czasem się wraca do co lepszych fragmentów, odnajduje się jeszcze raz jakiś akapit... Niedosyt.
Słowem jest się na mega czytelniczym głodzie.

Gorzej jest jedynie, gdy nie tylko książka kończy się za szybko, ale jej Autor.
W dwóch przypadkach nie mogę tego przeboleć.

Źwierzontka na nowych włościach - Koty część II

Dziś część dalsza kocich historii.
Nie jest to jednak część ostatnia, żeby PT Blogoczytaczy przytrzymać w napięciu :)

Ku mojemu zaskoczeniu koty w sposób znaczący zmieniły swój behawior.

Najpierw było tak:
Lezę sobie ja techniką brajla świtem bladym do kuchni i cóż ja widzę? Ano jakieś ciemne ślady na panelach w rogu pokoju. Dokładnie pod stołem. Na panelach, co je szorowałam na kolanach dnia poprzedniego, ha!
Bez okularów będąc, co mocno ogranicza percepcję wzrokową, uznałam, że są to jakieś smugi, zapewne pozostawione przez coś z czarnej gumy. Ktoś coś ciągnął lub przesuwał i stąd te ślady.
Oczywiście, bo ja raptus jestem, rzut oka starczył mi za śledztwo, osąd został przeprowadzony i wyrok wydany!
Mężczyzna, bo któż by inny! Praprzyczyna remontowego rozpirzu. Ten rozwalacz ścian, wykuwacz dziur, farbochlap!
Ale trochę się zmitygowałam, bo jednak to tak brzydko zaocznie ferować wyroki...
Padłam na kolana, wsunęłam przednią swą część pod stół i podpełzłam do rzeczonych smug i oto, co się ukazało mym oczom:


czwartek, 26 października 2017

Obcowanie ze sztuką, obcowanie z naturą

Pomiędzy kotami i kotami oraz innymi tematami domowymi będzie taki pościk przerywnikowy w temacie kultura i sztuka.

Tak sobie człek siedzi na tej wsi spokojnej i cichej. Niby co tu się może wydarzyć w temacie sztuki i kultury?
A czasami takie małe zadziwienia :)

Ot ślimaczek.
Mój ogródeczek to głównie ślimaki rodzi. Jakie kto chce, a najwięcej winniczków, ku mej radości.
Nikt ich tu nie będzie zbierał by skazać na pożarcie.

Ślimaczki rozpełzają się we wszystkich kierunkach możliwych i niemożliwych oraz obślimaczają mi dom. Na szczęście z zewnątrz.
Z upodobaniem, gdy było jeszcze ciut cieplej, łaziło mi towarzystwo po zaparowanych oknach.
I była twórczość :)
Może naiwna, dziecięca i z gatunku popartu ale jednak twórczość:




poniedziałek, 23 października 2017

Źwierzontka na nowych włościach - Koty część I

Taaaa.... Pannom kotom należy się dużo więcej miejsca niż prostolinijnym i nieskomplikowanym psicom.

To był sądny dzień i jak sobie przypomnę to mi się słabo robi.
Taka kropka nad i naszej przeprowadzki.
Po miesiącu pakowania, przenoszenia, ganiania, załatwiania i ogarniania pracy na końcówce semestru padałam na pysk. Mężczyzna jakoś tak lepiej trzymał pion ale tylko z wierzchu.
Potem dopiero natrafiłam w czeluściach internetów na koszulkę z napisem "Armagedon był wczoraj, dzisiaj mamy prawdziwy problem!". Jakże na miejscu byłaby ta koszulka tegoż dnia.

Zaczęło się już od rana.
Tylko udało mi się zapakować towarzystwo w pięć kontenerków - trzy własne, dwa pożyczone - a koci chór ryknął z głębi płuc. Kto nie wie, co znaczy kocia muzyka, powinien odbyć taką podróż.
Już zaniesienie tego miauczącego bagażu z mieszkania do samochodu nie obyło się bez wzbudzania sensacji na osiedlowym parkingu. Potem napięcie stopniowo rosło.
Miałam do przejechania calutkie 16 km. Gorąco, okna otwarte a tu takie wrzaski i lamenty. Modliłam się tylko, żeby mnie jakiś patrol nie zgarnął, zwłaszcza gdy do kociego jazgotu dołączyły skomlenia podenerwowanych psów.
Na każdziuteńkich światłach byłam lustrowana przez kierowców stojących obok.
Była to jedna z najdłuższych podróży w moim życiu! Uf!

niedziela, 22 października 2017

Źwierzontka na nowych włościach - Piesy

Od czego by tu zacząć.
Bo dużo się w temacie źwierzontek wydarzyło i dzieje.
Psi temat jest krótszy i ogarnę go szybciej, więc zacznę od psic.
Przyjechały, rozejrzały się i wzięły w posiadanie.
Tzn. Kreska jest nieszczęśliwa. Ma żal i traumę.
Kresiulec jest miejską paniusią i jak nie czuje trotuaru pod łapami jest po prostu nieszczęśliwa.
Nie wiem, czy kiedyś nam wybaczy degradację społeczną z miejskiej psicy do wiejskiego burka.
Na razie ostentacyjnie siusia na ubitej ziemi koło wiaty na drewno, a pamiątki zostawia na bruku przed garażem.
Za chińskiego boga nie wlezie na trawę wyższą niż 5cm, a jeśli jeszcze jest mokra to w ogóle możemy zapomnieć.
W tak zwanym międzyczasie wyszło, że coraz gorsze samopoczucie i wygląd Kreski oraz jej stetryczenie są spowodowane niedoczynnością tarczycy.
No to obie sobie teraz na dzień dobry łykamy małe białe tableteczki i Kresia ma się wyraźnie lepiej.

Pyzuś za to jest w swoim żywiole. Dziurę wykopie, do sąsiadów się przedrze pod płotem, pożywi się na kompoście, obszczeka listonoszkę/kuriera/boksera i/lub wilczura sąsiadów/sąsiadów/ciągniki/rowery i ptactwo domowe!
Czasami jej jednak dokucza nuda, bo Pyzia lubi ganiać w berka, a Kreska się do tego nie nadaje.
I Pyzia gania czasem z kotami. Koty nam spsiały, więc Mamba i Jupi doskonale się do zabawy nadają.

Zdjęcia jakieś tam są - robione telefonem - bo w ferworze prac remontowo-budowlanych to do zdjęć głowy nie miałam.
Ale że fani zwierzyńca dopominają się o zdjęcia, to niech będą jakie są.




poniedziałek, 16 października 2017

Come back Psa w swetrze ze stadem :)

Uff!
Było cinżko.
Żmudnie było. Lał się pot i łzy się lały.
Na szczęście były to głównie łzy szczęścia. Zwłaszcza w drugim etapie przedsięwzięcia :)

No to do rzeczy.
Droga do domu:


środa, 3 maja 2017

Jarmark bożonarodzeniowy w Leśnicy, czyli jak poznałam Ewę :)

Taaaaa... To jest właśnie jeden z baaaaardzo zaległych postów, które się tłoczą, cisną i popychają, żeby wreszcie się wydostać na światło dzienne blogaska.

A przed Ewą to mi wstyd, że dopiero teraz.

Do rzeczy.

Rozczarowana jarmarkiem bożonarodzeniowym na wrocławskim rynku, który został zmonopolizowany przez kilku wystawców, po 4-5 stoisk każdy, przestałam nań bywać.
Co oczywiście zrodziło w mych trzewiach jarmarczny głód bożonarodzeniowych świecidełek.
Jakże się więc ucieszyłam, że w Zamku w Leśnicy będzie taki mini jarmark.

Zamek w Leśnicy lubię odwiedzać i bez imprezowych okazji, bo jest PRZEŚLICZNY!



sobota, 15 kwietnia 2017

Wielkanoc

Ja wiem. Nie bywam. Nie czytam, nie komentuję i nie piszę.
Ale tęsknię.
To jeszcze trochę potrwa, chociaż pisać to naprawdę miałabym o czym.
Może się uda trochę nadgonić, żeby z Wami znów móc się spotkać.
Czasu brak przeokrutnie. Nawet na to, żeby napisać "przerwa techniczna" lub "przepraszamy za usterki".
Niedługo stracicie cierpliwość i o mnie zapomnicie i już nikt tu nie zajrzy.
Ale takie jest ryzyko. Ryzyko zmian.
A zmiany idą wielkie i mam nadzieję, że wkrótce objawią się WIELKĄ NIESPODZIANKĄ :)
Może wtedy uzyskam przebaczenie za takie zniknięcie w angielskim stylu.
Niektórzy Blogoczytacze mili, którzy znają Psa w realu (jak to cudownie, kiedy blogowe znajomości wychodzą poza monitor!!!), wiedzą że Pies gania z wywieszonym ozorem i obłędem w oczach.
Trzymają kciuki i sekundują. Wspierają dobrym słowem i ostrożnym entuzjazmem. Dzięki Kochani!
Pozostałych proszę o cierpliwość. Niecierpliwych zachęcam do kontaktu mailowego ;)
Wiedzcie, że tęsknię za Wami wszystkimi i bardzo bym chciała być obecna, ale nie mam teraz jak. No i czasami muszę spać ;)
Ale moją Wielkanocą muszę, po prostu muszę się z Wami podzielić!

Wielkanoc.
Teraz powinny się tu pojawić cukrowe baranki, jarmarczne pisanki i puchate królisie.
Ale się nie pojawią.

środa, 22 lutego 2017

Komplecik i źwierzontka

Otóż zakończyłam i nawet naszam :)
Czapkę Dwarf's Wife Hat przedstawiałam o >>>TU<<<.
Przeanalizowałam i wzięłam sobie do serca wszystkie rady, jakie dałyście mi w komentarzach.
No może nie wszystkie, bo czerwona czapcia sugerowana przez Frajdę jest dopiero w planach.
Komin do czapki to wypisz wymaluj rekomendowany przez Bubę golfik.
Natomiast sama czapka została podszyta polarem tak, jak doradzała Diabeł.
I to nie byle jakim polarkiem!
Podreptałam do lumpeksiku, celem wyszukania szaliczka w jakimś zbliżonym kolorku. Szaliczka, z którego dałoby się wykroić wkładkę do czapki, choćby w postaci szerokiej opaski.
A natrafiłam na gotową czapkę! GOTOWĄ! I beżową :)
(Oczywiście nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że zapomniałam ją sfocić przed przeróbką?
Uważam, że i tak osiągnęłam wyżyny swoich możliwości, gdyż udaje mi się pamiętać o sfoceniu jedzenia na talerzu przed łapczywym pożarciem - choć przyznaję, nie zawsze - i czasem musiałam coś dwukrotnie pichcić, żeby fotnąć)
Fakt, że musiałam odpruć rant i wykorzystałam tylko górę czapki. Ale ten otok, to kawał szerokiego polaru, który był dwukrotnie złożony, więc mam jeszcze szeroką opaskę na ewentualną kolejną czapkę.
Także wiesz Diable, dzięki!

No to komplecik wygląda tak:








wtorek, 14 lutego 2017

Cywilizowane gumno

Ledwo pod ostatnim postem napisałam "Choć jak na złość mój żywot często ubarwia się sam, wywołując u mnie ataki paniki ;)" a słowo ciałem się stało.
Zaraz po nowym roku życie podstawiło mi nogę, a gdy fiknęłam orła to dopadło i skopało po siniakach. Skubane jedne! Żeby ono - to życie - miało zadek! O jakże ja bym je chętnie po nim kopała! Tak z fantazją, od serca i z półobrotu!
Miało być pięknie, miałam sobie odzipnąć, popisać na blogasku i może wreszcie coś poszyć - a wyszło jak zawsze. No i jeszcze to zimno.
Ponoć to już końcówka. Już ma iść ku lepszemu, znaczy cieplejszemu, ale uwierzę jak poczuję. Jak się spocę w za ciepłej kurtce ;)
No i właśnie skiż tego zimna naszły mnie rozważania przyszłościowo-gumienne.
Zima to ta pora roku kiedy bycie blokersem (słowotwórstwo zaczerpnięte od Megi) doskwiera mi najmniej, w porywach do wcale. Odkręcam kaloryfer, owijam kocem, wlewam w siebie hektolitry gorących płynów i dbam, żeby moje terrarium się nie rozszczelniło.
A zima atakuje. Dzisiaj rano za mym oknem roztaczały się plenery do Ekspresu polarnego, Opowieści z Narnii i Mrocznych materii razem wziętych.
Trzeba się było jednak z psunami na spacer zebrać - co wywołuje u mnie niechybnie fale żalu nad mym ciężkim losem i współczucia dla mnie samej, że jako ta dziewczynka z zapałkami... (No i co, że mam puchową kurtkę, otulona jestem w wełny od stóp do głów i solidnie obuta - przecież WIEM, jak tam się czuję w środku tego wszystkiego! I żal mi tej istoty, co na mróz bladym świtem itd.)



wtorek, 3 stycznia 2017

Świąteczne lenistwo czyli książkowo mi!

No i się skończyła laba :(
Święta minęły (urobiłam się przy garach, jak co roku), a dokładnie Wigilia. W pozostałe dwa świąteczne dni już od trzech lat się sprytnie kamuflujemy. Rodzinie mówimy, że przychodzą do nas znajomi, znajomym, że jedziemy do rodziny, a my smyk pod kocyk i z boku na boczek :)
Co jakiś czas tylko ktoś podrepcze do kuchni, by z zapakowanej na maxa lodówki powyżerać przysmaki i wraca do swoich "zajęć".
Sylwester. Tradycyjnie piżamowo. Nawet starałam się jednym okiem jakiś film oglądać, ale i to jedno oko mi się kleiło. Najchętniej bym balowała, sunąc w sennym rytmie w czułych objęciach Morfeusza, gdyby nie żywina. A właściwie gdyby nie hordy domorosłych, niewyżytych pirotechników.
Mamba z Burą ostrożnie obserwowały rozwój sytuacji. Jupi z Groszkiem podniecone jak małe dzieci skakały po oknach. Jojo siedziała na parapecie i pogryzając swoje chrupki z miseczki, która na onym stoi, podziwiała feerię barwnych rozbłysków. Ponieważ u nas walili od 17.00 do ok. 2.30 to gdzieś tak o północy Jojo była mocno zirytowana, a grymas różowego pysia zdawał się mówić "querwa, znowu wojna, czy jaka cholera?". Pyza wykazała się całkowitym tumiwisizmem, za to Krecha umierała. Nie pomagały syropki i tabletki, głaski i chowanie pod kołdrą. Była nawet próba rycia podkopu w toalecie.
Przetrwaliśmy.

Ale najprzyjemniej było między świętami a sylwestrem.
Książkowo było :)
Snułam się po domu w piżamo-dresach, owinięta szlafroko-kocami, obuta w grube wełniane skarpety. Drapowałam się na meblach tapicerowanych z książką w ręku i zwierzyną wszelaką wokół. Ze świątecznymi przysmakami i kubasem herbaty blisko pyska. Cudnie było! Jojasek lulunia mamuni przyklejona była do mnie okrągłą dobę i polegując głównie na mnie doszła do wniosku, że świat wszedł na właściwe tory. Reszta żywiny polegiwała, mruczała, pochrapywała, były przytulaski, iskanko i wylizywanie sobie uszek.

Ile kotów widzisz?